Czujcie się jak w Norze!


#1 2010-07-06 13:23:00

 Matylda

Molly

Zarejestrowany: 2009-06-03
Posty: 9
Punktów :   

[M] Pani L.

Dedykowane Aratanooniel.
Z podziękowaniami dla niezastąpionej bety - Emci666 oraz kochanym - Azalis, siostrze i Milczącej.

Co spadła prosto z księżyca
Zapytać chciała dziewica
Uderzy Cię ostrokrzewem
Jakie jest Twoje najgorsze wspomnienie?


Widzi ją bardzo dokładnie. Dostrzega muślinową sukienkę, warkoczyki podskakujące w rytm kroków i nawet tę ledwie widoczną bransoletkę z rzemyków. Uśmiecha się na widok jej skromnych pantofelków i skocznych podskoków - dziewczynka wyciąga w górę małe rączki, jakby chciała sięgnąć nimi błękitnego nieba, jej twarzyczka błyszczy w słońcu.
Przez krótką chwilę czuje podmuch wiatru, kiedy przebiega koło jego ławki. Ma w nozdrzach delikatny zapach lawendy i mleka. Dziewczynka odwraca ku niemu główkę - warkocze obracają się wraz z nią - a jej wargi rozciągają się w szerokim uśmiechu na jego widok. On widzi jej białe, kształtne ząbki, a ona wygląda, jakby podobał się jej taki, jaki jest - spocony, po całym dniu pracy, z brudnymi policzkami i blizną nad lewą brwią. Dziecko odwraca się i biegnie dalej, pozostawiając tylko niewyraźnie ślady bucików, a on odczuwa przemożną chęć, aby była jego córką.
Kałuża jest ogromna i zupełnie nie na miejscu w tym londyńskim parku. Słońce zalewa swoim ciepłem okoliczne trawniki, kiedy dziewczynka wpada w wodę, ochlapując sobie sukienkę, brudząc śliczne buciki. On już słyszy w głowie wyrzuty jej matki - to twoje najlepsze ubranie, oj, dziecko, trzeba było uważać, trzeba było patrzeć i...
Ale po chwili świat znów jest doskonały - jest słońce oświetlające plecy dziewczynki, która mogłaby być jego córką, ale nawet jeżeli nie jest, to jest dobrze. Są radosne śmiechy uczniów, wracających ze szkół, są ogromne, czerwone autobusy, nawet nie wznoszące tumanów kurzu, jak to zwykle bywa. Jednak tak naprawdę są tylko te małe rączki, sięgające nieba, jakby chciały wykrzyczeć - jesteśmy cholernie szczęśliwe, ale będziemy jeszcze bardziej, kiedy dotkniemy słońca. Są dłonie jak dwa lizaki - słodkie i radosne - i jest wciąż unoszący się mgliście zapach jaśminu i mleka.
I wtedy jest krew.
Oj, dziecko.
1.
Kiedy Thomas ma iść do pracy, oczy nabiegają mu krwią.
Klęka przy łóżku śpiącej żony i chwyta za smukłą dłoń. Obserwuje każdą, kochaną zmarszczkę, długie rzęsy i słodkie usta, i boi się, że, jak wróci, będzie zbyt szalony, żeby wciąż to wszystko kochać.
Potem siada przy kuchennym stole i pije szklankę mleka - napój łagodzi powoli tlący się strach w żołądku, nawilża stale zagryzione wargi i pozwala zapomnieć, że zaraz znowu będzie musiał przepłynąć widmową łódką na samotną wyspę.
Je pomarańczę za pomarańczą, kiedy bladoróżowe światło zbiera się na linii horyzontu; kiedy morze obija się o klify jakoś tak natarczywiej, kiedy wszystko jest wilgotne i ciemne.
Wdycha zapachy przypraw - oregano i majeranek są czasem jak narkotyk, nosi trochę w lewej kieszeni, żeby przypominały mu, że gdzieś tam jest przytulna kuchnia z łyżkami, wiszącymi na ścianie.
I w końcu - już w ciepłym płaszczu, który i tak nie ochrania go przed tamtym chłodem - staje w drzwiach pokoju dziewczynek. Śpią zwykle tak rozkosznie - z główkami na kolorowych poduszkach i misiami w mlecznobiałych dłoniach. Nie całuje ich nigdy w czoła - nie idzie, cholera, na wojnę - tylko patrzy chwilę i wychodzi, a ich przytulny korytarz już jest zalewany promieniami słońca.
Tylko czasem - w deszczowe lub śnieżne dni - nie może wyjść z domu, dopóki każdej z córek nie otuli kołdrą. Żeby im nie było zimno, kiedy jemu już będzie.
Otwiera frontowe drzwi, a wtedy zwykle zaczyna szczekać pies. Ale nie są to radosne poszczekiwania połączone z natarczywym wąchaniem i merdaniem ogonem - nie, to są zmęczone ujadania zaszczutego psa. Thomas nie wie z której to strony, rozgląda się, ale jest tu tylko rządek schludnych domów, a w nich żadnego zwierzęcia (kiedyś sprawdził - pukał do każdych drzwi i cicho pytał, a sąsiedzi patrzyli na niego jak na obłąkanego). Niekiedy zastanawia się, czy ujadanie nie dobiega wprost z jego głowy.
Powietrze pachnie solą i piaskiem. Grzęznąc w nierównym terenie, słyszy Elisę. Często powtarzała mu, że to nie może być tak, żeby przez pracę wariował - żeby jadł pomarańcze, a ich sok skapywał mu z brody i zalewał podłogę, żeby wdychał oregano, jak jakiś pieprzony narkoman kokainę i zostawiał blizny o kształcie paznokci na jej rękach.
Wtedy przypomina jej o ojcu - staruszku, który lubił wypić nalewkę i zagrać w eksplodującego durnia. Który zawsze wieczorem pił czarną kawę i uważnie go obserwował.
Wie, że praca go wyniszcza i że zachowuje się jak jakiś masochista, wciąż do niej chodząc. Niestety nie potrafi przestać. Więcej, nie może przestać.
Czasem chodzi z przyjaciółmi na piwo imbirowe. Powietrze przesycone jest kurzem i papierosowym dymem, a Thomas słucha o ich życiu - o dzieciach zbuntowanych i poukładanych, o żonach zazdrośnicach i wspaniałych matkach. Dusi się papierosem i stara się wyglądać na zainteresowanego. Aż po kilku godzinach przyjaciele dochodzą do wyczekiwanego tematu - pracy.
Pracy nie o smaku gorzkiej kawy bez mleka, nie o zapachu mokrych kamieni i przerdzewiałych krat, ale o zwykłym zajęciu, które kiedyś wykonywało się z pasją, a teraz to tylko rutyna.
W przypadku Thomasa praca nie jest rutyną - to jest już obłęd.
- Ktoś to musi robić, synu - mówił ojciec, kiedy nie był już w stanie utrzymać papierosa w suchych ustach. Kiedy mógł tylko leżeć na łóżku, gapić się w sufit i wciągać w nozdrza zapach czarnej kawy, eliksiru bezsennego snu i swojej własnej starości.


Widzi ją bardzo dokładnie. Ma na sobie jedynie białą, luźną sukienkę i nie wydaje jej się być zimno, mimo jesiennej zawieruchy. Na wargach wyraźnie widać ślady mocno czerwonej, pośpiesznie startej szminki, a na rękach mgliste wspomnienie lakieru.
Mężczyźnie wydaje się, że ma dziewiętnaście lat i bardzo mu się podoba. W smukłych dłoniach trzyma grubą książkę z jaskrawoczerwonym motylem na zmętniałej okładce. Podnosi na chwilę głowę, a on chowa się między drzewami, ale ona nie patrzy na niego tylko na kałużę, w którą jeszcze tak niedawno wpadła mała dziewczynka.
Thomas wychyla się z drzew wciąż pachnących latem i podchodzi do niej. Przysiada na ławce i przygląda się z bliska jej twarzy - teraz widzi jeszcze więcej; rysę na policzku, zagryzione usta i ogromne, może nawet wytrzeszczone oczy.
- Pan był tu wczoraj - odzywa się dziewczyna, a Thomas podskakuje nerwowo. Dopiero teraz czuje konwalię i fiołki, i zastanawia się czy to tylko oryginalne perfumy, czy...
-  Ma pani ślicznego motyla na okładce - mówi Thomas, chociaż nawet nie wie dlaczego. Wydaje mu się, że usta same odbierają impulsy z podświadomości, niemal bez udziału racjonalniej części umysłu. Kobieta pachnie kwiatami i to go trochę odurza. Patrzy w bok i znów widzi tę kałużę i ma nieodpartą ochotę zasypać ją świeżą ziemią, aby nikt już nigdy w nią nie wpadł i nie poślizgnął się na ślicznych pantofelkach.
- Przepraszam, chciałem powiedzieć, że tak, byłem tutaj wczoraj i...
- Niech pan nie przeprasza - przerywa mu dziewczyna i uśmiecha się nieznacznie, ale coś w jej oczach pozostaje puste, a Thomasowi wydaje się, że to nie tylko przez tę biedną, małą dziewczynkę - dziewiętnastolatka ma dorosły ból w oczach, ma w sobie coś z sześćdziesięciolatki. I wtedy dostrzega smukłe linie na jej odsłoniętym ramieniu - linie zbyt równe, zbyt proste i jasne by być wynikiem mugolskich narzędzi. Już rozumie, że dziewczyna jest czarownicą, a jeżeli jest czarownicą to i dzieckiem wojny.
Zapach kwiatów jest intensywniejszy i mężczyzna zastanawia się czy to nie jakieś dziwne czary - czy może przypadkiem jego towarzyszka nie jest wilą lub innego rodzaju uwodzicielskim stworzeniem.
- Wciąż się boimy. Gdyby była czarownicą, byłoby prościej. Na to procedury są dużo łagodniejsze - mówi spokojnie i zamyka książkę. Thomas widzi kurz wymykający się spod starych kartek. Dziewczyna mierzy go świdrującym spojrzeniem i to on pierwszy odwraca wzrok. - Miał pan wczoraj różdżkę?
- Słucham?
- Pytam, czy miał pan wczoraj różdżkę. To nie jest trudne pytanie. No, może dla mojego przyjaciela by było, ale on należy do wyjątków.
Park nie jest taki szczęśliwy jak wczoraj - autobusy znów wznoszą tumany kurzu, może nawet większe niż zazwyczaj, dzieci cicho płaczą, a tam na ulicy wciąż są ślady krwi, bo przecież krew niezwykle ciężko się zmywa. A może tak mu się tylko wydaje.
- Tak, miałem...
- I nie pomógł pan jej.
W mężczyźnie rodzi się poczucie winy - nagłe i silne, ciąży w jego duszy jak kamień. Dopiero teraz rozumie całe zdarzenie - nie pomógł małej dziewczynce, która mogłaby być jego córką, która biegła zaledwie wczoraj tą dróżką i której rączki same wyciągały się do słońca. A może to była jego córka? Może to było dziecko poczęte o bladym świcie, kiedy morze obija się o klify jakoś tak natarczywiej, może to dziecko skąpane w czerwonej krwi jego żony i ubrane w białą sukienkę dla lalek?
- Nie zdążyłem...
- Och, nie zdążył pan. Możliwe. Po wojnie wszyscy mamy słaby refleks. A ja chciałam pana zawołać. Krzyknąć na cały park, żeby pan ją ratował. Miał pan takie szczęście w oczach, kiedy na nią patrzył. Masz silną magiczną aurę, Thomasie.
- Skąd znasz...?
- Widać to po tobie - mówi dziewczyna, a mężczyzna dopiero słyszy, że głos jej czysty i mocny, i nie drży, chociaż w oczach czai się coraz większy chłód.
- Przepraszam.
Zrywa się wiatr i z drzew spadają lekko przegniłe liście. Kilka z nich wpada w jasne włosy kobiety. Wyciąga je niedbałym ruchem. Wstaje i obejmuje grubą, starą książkę z jaskrawoczerwonym motylem na okładce.
- Pomoże mi pan zakopać kałużę? To tak jakbyśmy wykopali Elisie grób.
- Ona miała na imię Elisa?
- Nie zauważył pan?

2.
Thomas czasami chce być mugolem.
Chce puszczać z córkami kaczki z kamieni w wielkim jeziorze, nie wiedzieć, że kiedyś był ktoś taki jak Voldemort i nie mieć ciążącej nad nim Przysięgi Wieczystej.
A czasami Thomas po prostu nigdy nie chce pamiętać swojego ojca, który nadal leży na oddziale dla psychicznie chorych. Niekiedy chciałby, żeby ojciec zostawił matkę i wyruszył do Ameryki Południowej.
Kiedy powietrze pachnie solą i piaskiem, Thomas zwykle dociera do jesionowego pomostu.
Już sama łódka wygląda groźnie - drewniana, mała, nie wzmacniana magią. Istnieje groźba utonięcia, a do tego trzeba samemu wiosłować spod samego domu, ale takie są ministerialne procedury.
Morze często jest niespokojne, a już szczególnie o wschodzie słońca, ale Thomas wiosłuje szybko, sprawnie, aż do utraty tchu, a czasem nawet się modli - do Boga, w którego nigdy nie wierzył.
A kiedy dopływa do Azkabanu słońce już jest wysoko na niebie, ale za to jest potwornie zimno - gorzej niż w środku zimy. Thomas otula się szczelniej płaszczem i próbuje rozruszać skostniałe palce. Potem wychodzi na brzeg, a tam wita go stary Tom, a Thomasa przeraża, że to on będzie kiedyś takim Tomem, starym i cuchnącym octem.
Elisa często pyta na czym właściwie polega jego praca.
- Musi być bardzo ciężka, skoro zabierasz aż tyle pieniędzy - mówi, patrząc na niego ze współczuciem.
Nie mówił jej, że jego praca jest w zasadzie bardzo prosta - musi iść do głównej komnaty, a tam zawsze stoi taca z kubkami czarnej kawy, jaką zwykł pijać jego ojciec, i koszyk z czerstwym chlebem. 
Często stoi w drzwiach i patrzy na pierwszy wyjątek od prawa Gampa. Cholera, dlaczego tego nie można po prostu zaczarować tak, aby pojawiło się w celach, choćby tak jak w Hogwarcie, nie wyczarowywać, a przenosić i...
- To przez te wszystkie procedury bezpieczeństwa - powiedział mu kiedyś ojciec, poklepując go po ramieniu. Thomas nienawidzi ojca, ale najbardziej nienawidzi słowa "procedura".
I kiedy już na drżących nogach przemierza ciemne korytarze z filiżankami czarnej kawy, która pewnie marzy, żeby rozjaśnić ją choćby kroplą mleka, i chlebem twardym jak kamienie, stara się nie myśleć o niczym.
Patronus idzie obok niego posuwistym krokiem, rozświetlając pulsującym światłem zgniłą ciemność. Dementorzy odsuwają się lekko, ale Thomas czuje ich moc - przesiąkniętą zgnilizną i pachnącą ciemnością.
Żywe trupy wystawiają ręce między kratami.
- Jeść - mówią, ale nie muszą mówić. Zwierzęcy głód odbija się w ich oczach, pulsuje w żyłach na łysych czaszkach, cuchnie od ich niemytych ciał.
- Cofnąć się - mówi Thomas na granicy słyszalności. Może nikt nie słyszy, ale wszyscy się odsuwają - upadają pod ścianami we własnych wymiocinach, targają sobie włosy, wbijają paznokcie w ręce, ale nie potrzebują krwi, aby wzbudzić napływ endorfin do organizmu. Jedzenie - powtarzają nieskładnie i niepoprawnie, ale Thomas słyszał już to słowo tyle razy, że rozumie. I nie współczuje.
Mężczyzna jest jednym z niewielu, który wcale nie cieszy się tak bardzo z końca wojny - wraz z końcem maja 1998 do Azkabanu napłynęło mnóstwo więźniów. Tylko niektórym udało się uciec.
Thomas wciska kawę w ich błagające palce i patrzy na nich z odrazą - byłeś głupi i dałeś się złapać - mówią jego oczy. Bo w Azkabanie wszyscy są zwierzętami.

Dziewczynka przez łąkę biegnie
Rączką do słońca nie sięgnie
Kałuże sprawnie omija
Jaka jest Twoja prawdziwa dziewczyna?



Poznaje ją z daleka.
Znowu ma na sobie tę białą sukienkę i siedzi prosto, chociaż powinna drżeć z zimna. Brudne liście wpadają jej we włosy, a deszcz kapie na stronice wpółotwartej książki. W ustach ma czerwonego lizaka.
Jakieś dzieci wybuchają śmiechem, łapią się za małe rączki i biegną obsypaną liśćmi dróżką. Thomas mógłby dokładnie uchwycić moment, w którym depczą po kałuży zasypanej świeżą ziemią, ale szybko odwraca głowę i posuwistym krokiem idzie w stronę ławki.
Siada sztywno i kątem oka obserwuje książkę - równie starą, co ostatnio, ale tym razem okładkę zdobi złoty sfinks.
Thomas zamyka na chwilę oczy, kiedy czuje słodki zapach nasturcji i żonkili. Zastanawia się czy to tylko oryginalne perfumy, czy...
- Dlaczego na okładce tej książki namalowany jest sfinks? - pyta i, podobnie jak wczoraj, słowa same wymykają mu się z ust.
Dziewczyna śmieje się głośno, odchyla głowę do tyłu, a długie, jasne włosy spływają jej po ramionach. Otwiera książkę i wodzi palcem po literach.
- Nawet jak na ciebie jest to głupie pytanie - mówi, a Thomas zastanawia się czy przypadkiem nie chce go obrazić. - Sfinks mieszka w Egipcie.
Litery są ładne i równe, ale Thomas nie potrafi poskładać ich w zdania.
- W jakim języku...?
- Sfinks mieszka w Egipcie.
Słońce zachodzi za szarobure chmury, a gruby pan z dobroduszną twarzą zamyka budkę z watą cukrową. Dzieci przestają się śmiać, zakładają porozrzucane w piaskownicy płaszcze i wracają do domu.
A dziewczynka biegnie, wyciągając małe rączki do chmur - nie ma słońca, ale i tak jesteśmy cholernie szczęśliwe.
Thomas ma dość. Zrywa się z ławki, chwyta kobietę za rękę i razem biegną parkową alejką. Ona próbuje zarzucić sobie włosy na ramiona, a on czuje tylko jej dłoń w swojej dłoni i czuje się jak bohater taniego romansu.
Jesienny wiatr rozwiewa im włosy, a powietrze gęstnieje, staje się cięższe i zwiastuje burzę. Trawa jest nadal mokra i soczysta, więc ślizgają się na świeżej zieleni. Dziewczyna się śmieje - lizak wypada jej z ust, a za książką unosi się smuga kurzu. To musi być magiczna książka.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że ona ma dziewiętnaście lat, a on czterdzieści pięć - kości w krzyżu strzykają głośno, a płuca nie nadążają z dostarczaniem tlenu.
Po chwili już siedzą na mokrej, zimnej trawie - jest im niewygodnie, ale osiągnęli cel - byle dalej, byle dalej, bo tam jest kałuża przysypana świeżą ziemią.
- Pana coś gnębi. Coś strasznego - nie jest to wojna, nie jestem to ja, nie jest to nawet Elisa - mówi bardzo cicho dziewczyna, mimo to jej głos nie ginie wśród szumu wiatru.
- Ty wiesz o mnie wszystko, prawda? - mówi Thomas i odsuwa się od niej. Powoli wstaje i podchodzi do niedużego stawu. Gdyby był młodszy, zdjąłby buty, skarpetki i zamoczył nogi w tym przyjemnym chłodzie, nie bacząc, że grozi to zapaleniem płuc. - Może obserwowałaś mnie od tygodni, śledziłaś w drodze do domu, może wyczarowałaś we mnie postać Elisy, może była tylko urojeniem.
- A poczułby się pan lepiej, gdyby naprawdę tak było?
- A może to ty jesteś urojeniem?
Dziewczynka biegnie parkową dróżką, wpada do kałuży, brudząc sobie sukienkę, a buciki jej przemakają. I jeszcze raz, cofa się i jeszcze. Powietrze pachnie wyziewem z rur samochodowych, a dziewczynka wyciąga rączki do słońca.

3.
Elisa budzi się zawsze, kiedy paznokcie męża wbijają jej się w skórę.
Kiedy czuje ucisk na pograniczu bólu, kiedy słyszy chrapliwy oddech męża – oddech rzężący jak sześćdziesięciolatka, a nie mężczyzny w średnim wieku. Elisa ma w nozdrzach jego zapach zmieszany ze słodko-kwaśną wonią świeżych pomarańczy. Wie, że twarz męża oświetlają pierwsze promienie słońca, a włosy ma jak zwykle rozczochrane. Nie musi otwierać oczu, żeby widzieć to wszystko. Dla Thomasa udaje, że śpi.
Potem słyszy jego kroki – z pokoju do kuchni, z kuchni do pokoju dzieci, do piwnicy, na strych, byleby tylko opóźnić wyjście do pracy. Czasem uchyla zaspane powieki, żeby zobaczyć skrawek płaszcza i misia, trzymanego przez Thomasa za naderwaną nóżkę. Gdy w końcu mąż wychodzi, chłodne, rześkie powietrze wpada, aż do ich sypialni, a Elisa słyszy ujadanie psa.
Kiedy mąż wychodzi, kobiecie robi się zimno, więc nakrywa się po uszy puchową kołdrą i zasypia.
Dwie godziny później zrywa się z łóżka i biegnie do kuchni – wyciera plamy z mleka lub sok pomarańczowy, i zabiera się za robienie śniadania. Kroi szybko, czasem przecinając sobie opuszki palców i krew płynie po sterylnie wyczyszczonym bracie. Ale Elisa wzrusza ramionami – palec szczypie, a kobieta wodzi wzrokiem za ostrymi konturami Azkabanu, majaczącymi w oddali. Wtedy zwykle zbiegają córeczki – rześkie i roześmiane, kłócąc się o misia z naderwaną nóżką. Jakby nie miały lepszych zabawek, o które mogłyby się sprzeczać.
I przyjeżdża nauczycielka, pachnąca pergaminem i ciepłą kawą. Zabiera córki Elisy i Thomasa na górę, gdzie odbywają się zajęcia. Dziewczynki wstają niechętnie, nie chcąc porzucić mamy w kolorowym fartuchu i misia z naderwaną nóżką, ale Elisa jest nieubłagana – w końcu przed Hogwartem dziewczynki muszą nauczyć się języka, matematyki i geografii.
Kobieta często marzy o wyprowadzce – na inny kontynent, do innego świata czy choćby w głąb Anglii – byle daleko od morza. Nigdy jednak nie odważyła się powiedzieć o tym Thomasowi – wiedziała, że nic nie może poradzić na Przysięgę Wieczystą. Kiedy o tym myślała, czasami wybuchała w niej nienawiść do ojca męża – szklanki sypały się na podłogę, a fartuch zalewał się gorącą herbatą.
Kiedy Elisa wychodziła za Thomasa, był on szczęśliwym, cudownym mężczyzną – bez zmartwień w postaci ostrych konturów wieży, widocznej z przybrzeża. Uwili sobie gniazdko na pobrzeżach Londynu, w tej bardziej dzikiej części. Dawali sobie radę z życiem – z niemożnością znalezienia pracy, z problemami ze zdrowiem Thomasa po tym jak go postrzelili. Dali sobie radę nawet z poronieniem Elisy. I byli, cholera, szczęśliwi, dopóki ten palant nie postanowił oszaleć i obarczyć syna najgorszą pracą na świecie.
Kobieta kocha męża – nie otwiera oczu, nawet kiedy paznokcie wbijają się do krwi i kładzie zawsze szklankę mleka przed drzwiami, żeby Thomas późnym wieczorem nie sięgnął po alkohol.
Elisa stara się rozumieć jego szaleństwa – wbijanie paznokcie w przeguby jej rąk, jedzenie pomarańczy o świcie i nawet wdychanie oregano – ale poczuła ogromny niepokój, kiedy Thomas zaczął wracać jeszcze później. I ten niepokój nie opuścił kobiety – tli się gdzieś w środku, a czasem napływa myśl, że mąż ją zdradza. Po prawie dwudziestu latach małżeństwa.
Bo kiedy mąż wraca późno ma na twarzy uśmiech – a przecież po powrocie z Azkabanu ciężko jest się chociaż sztucznie zaśmiać. A kiedy kładzie się obok niej późną nocą, po piętnastominutowym prysznicu, zasypia od razu i nie śnią mu się koszmary. Na domiar tego za każdym razem pachnie innymi kwiatami.
Elisa nie wie, co o tym myśleć.


Nie widzi jej.
Chociaż nigdy się nie umawiali był pewien, że znów zobaczy zwiewną sukienkę, jasne włosy i książkę z wymyślnym wzorkiem.
- Wiesz co? Masz piękną, mądrą żonę, dwójkę ślicznych dziewczynek i perspektywę wspaniałego życia. Tylko dlaczego wydaje mi się, że kilka dni temu się zakochałeś? - spytał go wczoraj najlepszy przyjaciel. Thomas nie odpowiedział, tylko wraz z nim upił się niemal do nieprzytomności. Elisa była wściekła.
Thomas powoli podchodzi do niepozornej, brudnej ławki, która w tak krótkim czasie stała się ich ławką. Odgarnia ręką mokre, przegniłe liście i przejeżdża dłonią po drewnie - czuje chropowatą powierzchnię, lekkie wgniecenia od wilgoci i nierówno położoną farbę. Przypomina mu się dzień, w którym dostał niebieski, ręcznie robiony samolocik.
- Widzisz, synu? Musisz tylko użyć specjalnego zaklęcia, a zabawka uniesie się w powietrze! - To były takie chwile, kiedy ojciec Thomasa był kochanym ojcem, kiedy zmarszczki wokół oczu się wygładzały, kiedy nieznaczny uśmiech sięgał oczu.
Mężczyzna pochyla się mocniej, niemal dotykając nosem powierzchni ławki i czuje zapach mokrych liści, litego drewna i mlecznej bułki. Wstaje, czując się trochę jak szaleniec, ale wie, ma pewność, że ona gdzieś tu jest. Wywęszył kobietę po zapachu, niczym jakiś pieprzony detektyw. Jego przyjaciel nazwałby to kryzysem wieku średniego.
- Za dużo myślisz. - Zza drzewa dobiega go cichy głos, a po chwili na trawie staje bosa dziewczyna. Wygląda na jeszcze młodszą niż zazwyczaj.
Thomas czuje, że coś się wydarzyło - dziewczyna nie ma książki ani z jaskrawoczerwonym motylem, ani ze sfinksem na okładce, a w ustach nie ma czerwonego lizaka. Już nie jest jego dziewczyną.
- Możemy zacząć jeszcze raz? - pyta Thomas, nie zdążywszy zapanować nad słowami.
- Jeżeli chcesz zapytać, jak mam na imię, zapytaj. - Uśmiecha się i siada na mokrych liściach. Wygląda bardzo delikatnie, jakby każdy najmniejszy dotyk mógłby ją uszkodzić, jakby najmniejsze dotknięcie paznokci miało zagłębić się w kreskach zbyt prostych, zbyt jasnych i równych, aby mogły powstać przez mugoli.
- Jak masz na imię?
- A nie widać?
Mężczyzna uśmiecha się szeroko, patrzy z góry na tę niewysoką postać w luźnej sukience i robi to, co powinien zrobić już dawno - ściąga z siebie jesienny płaszcz i okrywa jej zziębnięte ramiona.
Niebo zachodzi brunatnymi chmurami, park zatapia się w ciemności, a Thomas zaczyna mówić.
Najpierw siedzi na ławce, ale potem nie wytrzymuje i zaczyna chodzić - od kałuży do ławki, od trawnika do piaskownicy i z powrotem, byle tylko nie stracić jej z oczu.
Opowiada o Elisie i cudownych córkach, mówi o ojcu, co zawsze pachniał starością, a tylko czasem uśmiech sięgał mu oczu, spowiada się z całego życia, nie wiedząc nawet dlaczego.
Być może później zastanowi się, czy to mu się wszystko śniło - czy może tak naprawdę nigdy nie było jasnowłosej dziewczyny, pachnącej kwiatami, że nigdy nie było wojennego dziecka, które widziało śmierć małej dziewczynki już w wolnym kraju. Czy może tak naprawdę nie istnieje kobieta, kochająca czytać książki i siadająca na ławce w mugolskim parku.
Zewsząd napływa spokojne, nocne powietrze, przesycone wiosennymi kwiatami, kiedy Thomas opowiada o Azkabanie - o strachu goniącym go aż do domu, o szaleństwie w postaci soku z pomarańczy i aromatycznych przypraw, o Przysiędze Wieczystej, której nie można odwołać, bo ojciec leży w szpitalu psychiatrycznym.
Nagle się zacina i wie, że nie opowie już nic więcej. Wtedy dziewczyna chwyta go za rękę i zaprowadza do kawiarni na mleko, pomarańcze i ciepłe naleśniki.
- Kim ty w ogóle jesteś? - pyta Thomas, ignorując pomysł, aby zapytać siedzącą nieopodal staruszkę, czy widzi tę kobietę. - Aniołem? Urojeniem? A może niedojrzałą pannicą, która od wielu miesięcy śledzi podstarzałego faceta? Nieszczęśliwie zakochaną, a za to rozkochującą w sobie czterdziestoletnich mężczyzn?
Kobieta przygląda mu się z zainteresowaniem. Bierze do ust cząstkę pomarańczy, a trochę soku spływa jej po brodzie.
- A kochasz mnie?
Thomas krztusi się naleśnikiem.
- Mogę być kimś, a mogę być nikim. Ważne jest, kim jestem dla ciebie. No, więc?
W kawiarni panuje półmrok. W mdłym świetle świec twarz dziewczyny wygląda na poranioną. A może tak jest naprawdę? Może mrok i świece odkrywają zaklęcie maskujące?
- Ty wiesz, prawda? Pojawiłaś się znikąd, a wiedziałaś od początku. Wiesz, że teraz pójdę do żony, powiem, że ją kocham, chociaż nigdy nie byłem romantykiem, a potem każę jej i dziewczynkom się spakować, prawda? A potem wyjedziemy gdzieś daleko - może na południe Francji, na Lazurowe Wybrzeże, a może do urokliwej Barcelony? A wiesz, że już mam gdzieś Przysięgę Wieczystą i przez ciebie umrę? A moje kochane córeczki być może będą patrzeć na tę śmierć w męczarniach?
- Codziennie przeżywasz śmierć w męczarniach.
Dziewczyna wstaje, kładzie na stoliku galeona i oddaje Thomasowi płaszcz. Mężczyzna ze znużeniem zauważa, że jest przesycony kwiatowym zapachem.
- Więc to koniec?
- Zależy jak na to spojrzeć. - Uśmiecha się delikatnie i ulotnie muska palce mężczyzny.
- Powiedz mi chociaż, czy mam rację. Twoje imię zaczyna się na literę "L", tak?
Ściska jego rękę i szybko wychodzi, Thomas próbuje wybiec za nią, ale drogę zastępuje mu staruszka. Odpycha ją szybko, ale dziewczyna jest już za daleko - biegnie za szybko, Thomas nie ma szans jej dogonić. Widzi tylko jasne włosy i sukienkę nieco zbyt podwiniętą.
Cieszy się, że odeszła.
Jeszcze chwila, a jasna sukienka byłaby cała w soku z pomarańczy i tłustych naleśnikach, a ze stolika pospadałyby wszystkie filiżanki.


Epilog
Minęło dziesięć lat.
Deszcz zmył farbę z ławki i zostało tylko stare drewno. Zardzewiała huśtawka, potem karuzela, a później plac zabaw przeniesiono w odległy kraniec Londynu.
Kobieta ma męża i, choć nie może mieć dzieci, jest szczęśliwa.
Czasem przychodzi usiąść na ławce, której mugole już nie mogą zobaczyć, bo dawno zrównaliby ją z ziemią.
Przejeżdża dłonią po starym drewnie i wciąż czuje blask dawnej świetności - błękitną farbę, tylko gdzieniegdzie poprzetykaną szkłem i chropowatą powierzchnię.
Wciąga nosem powietrze i czuje zapach kwiatów.
Nie wie, co się stało z Thomasem. Nie obserwowała go - to był tylko jego wybór.
Niekiedy trochę żałuje.
Kobieta nie wie, jak to się skończyło, ale wierzy, że wtedy postąpiła słusznie - że wyczarowana dziewczynka była dla Thomasa uosobieniem dziecka, które jego żona poroniła, i czar coś zmienił w jego życiu.
Ale czasem widzi brunetkę w czerwonej kurtce, szybkim krokiem przemierzającą Londyn, z aurą o imieniu "Elisa", a wtedy nie wie, czy wszystko skończyło się dobrze.
Czasem przychodzi usiąść na ławce, a wtedy ubiera tę jasną sukienkę. Na kolanach ma książkę z jaskrawoczerwonym motylem na okładce i patrzy w niebo.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.zgraja.pun.pl www.vos.pun.pl www.everastots.pun.pl www.mse.pun.pl www.wolnystargard.pun.pl