Czujcie się jak w Norze!

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2010-01-01 21:18:04

 Aratanooniel

Molly

4203055
Zarejestrowany: 2009-06-03
Posty: 42
Punktów :   
WWW

[M] Pokój ludziom dobrej woli

Ten tekst powstał na potrzeby pojedynku na forum Exlibris. Chciałabym zadedykować go wszystkim tym, którym w te Święta było zimno.

Betowała Morwena

Pokój ludziom dobrej woli


To już jutro. To ten dzień, który uwielbiała spędzać z rodzicami w ich małym domku. Mama cały czas nuciła pod nosem kolędy. Śpiewała tylko te mugolskie, bo najbardziej je lubiła. W domu unosił się zapach pieczonego ciasta i choinki. Drzewko zawsze ubierali wspólnie. Mama zawieszała bombki i aniołki, które dzięki tacie rozbłyskiwały tysiącami barw lub poruszały się. Advola nawlekała piernikowe misie na nitki.

Zawsze patrzyły z mamą urzeczone na czary taty. Bo mama nie umiała czarować różdżką, nie potrafiła znikać w powietrzu ani w kominku. Niezawodnie jednak mogła wygonić wszystkie potwory spod łóżka i z szafy. Potrafiła też przeczytać bajkę tak, że wszystkie postacie pojawiały się przed oczami Vol.

Vol od rana pomagała rodzicom w przygotowaniach, jednak gdzieś na skraju świadomości błąkały się myśli o drzewku, pod którym, gdy tylko skończą jeść, zmaterializują się prezenty. Zanim zdała sobie sprawę, że to zaklęcie taty, próbowała wielu sztuczek, by odkryć, skąd się tam biorą. Raz nawet odmówiła ruszenia się spod choinki przez całą kolację, ale nic to nie dało. Podarunki były zwykle proste i niedrogie, dawały jednak wiele radości. Rok temu Vol dostała dużego misia, którego futerko w pięknym, czekoladowym kolorze zapraszało, by się w nie wtulić. Dowiedziała się również, że mamusia jest w ciąży. To były najpiękniejsze prezenty. Letnie wakacje spędziła wtulając się w misia i płacząc w maminą poduszkę.


Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy...


W tym roku nie można opuszczać zamku na święta. Nie takim osobnikom jak ona. Półkrwi czarownica. Może i nie złodziejka, ale nie może mieć pełnych praw. Nie teraz, nie dziś. To nie ten grudzień i nie te Święta.

Śmierciożercy nie zaprzątają sobie głowy takimi sprawami jak przygotowanie Hogwartu do Świąt. Nauczyciele, a szczególnie opiekunowie domów, starają się, by było jak zwykle, ale sami nie wierzą w taką możliwość. Ze zbroi nie dobiegają zmienione przez Irytka melodie. Z sufitu nie sypie się konfetti, a na wieczór nie zaplanowano uroczystej kolacji.

Dzisiaj jest zimno, przeraźliwie zimno. Vol wkłada ciepły sweter, grube skarpetki i owija się długim krukońskim szalikiem. Krąży od komnaty do komnaty, stara się wyglądać na odpowiednio zainteresowaną, bo przecież na nią Crucio może spaść w każdej chwili. Jej mama, ukochana mamusia była zwykłą mugolką, co nie dawało jej prawa do życia. Dlaczego? Bo tak, Crucio!


***

Rodzice rzadko się kłócili. Vol nigdy nie słyszała podniesionego tonu. Koleżanki często opowiadały o krzykach rodziców, a ona była wtedy pewna, że jej są najwspanialsi na świecie.
Advola wiele wiedziała o światowych konfliktach. Mama opowiadała jej o dawnych czasach, o wielkich wojnach, które wstrząsały światem. Ale one wszystkie były zwyczajne, a bronią mogła być włócznia, miecz albo słoń. Nie różdżka, nie słowa i nie światło.

Dziadkowie rzadko pojawiali się w ich małym domku. Rodzice mamy nie lubili magii, a może troszkę się jej bali. Mama zawsze jednak wysyłała im świąteczną kartkę. Wybierały ją zawsze wspólnie. Vol uwielbiała te krótkie wycieczki do sklepu i na pocztę. Mama tłumaczyła wtedy dokładnie, jak list dotrze do babci i dziadka. Advola była przyzwyczajona przecież do sów, które były niezawodne, szybkie i czarodziejskie...


Dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory


Wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali ozdobionej tuzinem bajecznie ustrojonych choinek. W powietrzu unoszą się świece, a na głowy uczniów sypią się płatki śniegu. Uczniowie śmieją się i żartują. Stoły uginają się pod ciężarem smakowitych potraw. W powietrzu unosi się aura szczęścia. Przy stole prezydialnym profesorowie są rozluźnieni, a profesor Dumbledore nalewa właśnie wina profesorowi Snape'owi... Profesor Dumbledore?

To niemożliwe. Profesor nie żyje, Voldemort panuje nad szkołą, a Snape jest zdrajcą. Ta mgiełka szczęścia jest ułudą! Zwykłą mrzonką. Nagle sen stał się koszmarem. Dumbledore zniknął, a uczniowskie szaty zmieniły się w śmierciożercze. Zamarła.

Budzi ją cichy szloch Cassidy wracającej ze szlabanu. Ma ochotę wstać, przytulić ją do siebie i wyszeptać jakieś głupie, uspokajające słowa. Nie ma pojęcia, dlaczego przykrywa się tylko kołdrą i mocno zamyka oczy. Kiedyś się przyjaźniły...

***

Vol pamięta, że w Wigilię mama zawsze budziła ją buziakiem w nos i zapachem cynamonu. Gdy była całkiem malutka, mama pomagała jej ubrać ulubione, grube, tęczowe skarpetki i sweterek. Potem zaplatała dwa warkoczyki. Śpiewały wspólnie kolędy, a gdy schodziły po schodach, zawsze były w połowie Przybieżeli do Betlejem, więc wchodząc do kuchni musiały zaczynać śpiewanie od nowa. To była ulubiona kolęda taty, który przyłączył się do nich, śpiewając swoim grubym głosem.

Zaraz po Świętach Advola obchodziła urodziny. Mama mówiła, że przybyła na świat jako najpiękniejszy prezent. Tata w żartach nazywał ją Ptaszkiem. Grudzień zawsze był jej ulubioną porą roku, mimo że nie lubiła zimna i śniegu. To właśnie wtedy było jej najcieplej, a rodziców kojarzyła z mięciutkim kocem.

W Wigilię od rana należało się uśmiechać, to taki nieszkodliwy przesąd, jak mawiała mama. Jaką mamy Wigilię, taki później cały rok. A radości musi wystarczyć na każdy jego dzień.


Jest taki dzień, którym radość wita wszystkich


Gdy Vol się budzi, przez okienko dormitorium wpadają nikłe promienie słońca. Za oknem jest zimno, szaro i źle. Vol czuje to nawet leżąc pod kołdrą. Ma niejasne wrażenie, że nie pozbędzie się tego chłodu. Ma ochotę wtulić się w pachnący cynamonem sweter i założyć tęczowe skarpetki. W sweter już nigdy się nie wtuli. Skarpetki zostały w domu.

Podczas śniadania w Wielkiej Sali jak zwykle zjawiają się sowy. Przed Vol zjawia się jakaś brązowa płomykówka, do nóżki przywiązaną ma kopertę z wielką czerwoną pieczątką. Nad żadnym "i" nie ma ani słoneczka, ani serduszka. List pokryty jest równymi literkami taty. I jest smutny. Mamine litery były okrągłe i duże. W listach od mamy Advola znajdowała zwykle małe buzie, kotki i misie nakreślone szybkimi ruchami pióra lub długopisu.

To nie jest pierwszy list, który dostaje z domu w tym roku szkolnym, a tata naprawdę bardzo się starał. Litery układają się w słowa otuchy i miłości, jednak czerwone punkty zamazanych zaklęciem cenzurującym wyrazów wyglądają jak kropelki krwi. Vol chce płakać, ale nie potrafi, chyba już za późno na dziecięce łzy, kochanie...

***

Była prezentem, najwspanialszym, jaki można sobie wymarzyć, jak mówiła mama. Miała wiele fotografii, na których jako mały brzdąc spała, śmiała się lub płakała. Najbardziej jednak lubiła jedno. Według taty było to pierwsze zdjęcie, które jej zrobiono. Tak naprawdę to ledwo ją na nim widać, jest taka malutka. Na zdjęciu oprócz lawendowej kołyski jest jeszcze wspaniała choinka sięgająca sufitu. Po prostu Advola** - prezent, który przybył zbyt wcześnie, jednak został przyjęty z radością.

Mama kończyła wtedy studia na mugolskim uniwersytecie, tata pracował w sklepie zoologicznym na Pokątnej. Mama, znając upodobanie czarodziejów do dziwnych według mugolskich standardów imion, postanowiła wymyślić swojej córce takie, które będzie jedyne i niepowtarzalne.

Zanim Advola dostała swój pierwszy list z Hogwartu, musiała uczyć się w mugolskiej szkole, mama bardzo chciała zapewnić jej wykształcenie "po obu stronach", jak mawiała. Skrycie marzyła, że kiedyś córka pójdzie w jej ślady i będzie odkrywać antyczna kulturę.

Dzień, który już każdy z nas zna od kołyski.

Była szlamą, półczarodziejką, którą trzeba wyeliminować. Na każdym Mugoloznastwie, przełykając łzy, powtarzała: "Tak, pani profesor", mając w pamięci mamę witającą ją na dworcu po pierwszym roku w Hogwarcie. Ubrana była wtedy w zwiewną, kwiecistą tunikę, która podkreślała jej wydatny brzuszek. Miesiąc później świat nie stanął w miejscu. Tysiące ludzi śpieszyło się do pracy, matki wybierały się z dziećmi na spacery. Tylko tata poszarzał, a Vol znienawidziła magię.

***

Opatulona w płaszcz idzie na Zielarstwo. Przy wyjściu z zamku mija się z profesorem Flitwickiem.

- Wesołych Świąt, panno Benete. Wszystko się kiedyś zmieni. - szepcze i wciska jej do ręki małą figurkę aniołka.

Niebo ziemi, Niebu ziemia
Wszyscy wszystkim ślą życzenia.
Drzewa ptakom, ptaki drzewom,
Mgnienie wiatru płatkom śniegu.*





* Cytowana piosenka należy do Czerwonych gitar.

**advolatus (łac.) - lot

advolare (łac.) - przylatywać, śpiesznie przybywać, mknąć, przybiegać


Niech się nie gniewa szczęście, że biorę je jak swoje.
W. Szymborska

Zagubiony- akt. -  24.07.09r.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.gm81a.pun.pl www.everastots.pun.pl www.vos.pun.pl www.mse.pun.pl www.wolnystargard.pun.pl