Czujcie się jak w Norze!


#1 2009-12-17 18:41:48

 Matylda

Molly

Zarejestrowany: 2009-06-03
Posty: 9
Punktów :   

[M] Krótko po piątej

Ślizgała się na tych szpitalnych workach, aby tylko ktoś nie wniósł tutaj brudu, żeby było czyściutko i sterylnie, a różdżki to te konowały mają od parady. Długie, siwe włosy powpadały jej w wilgotne oczy. Dlaczego wilgotne? Przecież ona nigdy nie płacze. Całą wojnę przetrwała o suchych oczach i czasem nawet uśmiechnęła się dobrotliwie, jak kochana, czuła babcia, którą przecież nigdy nie była, bo ona była babcią surową i Alicja bardzo często zwracała jej na to uwagę. Potknęła się o krzesło i z trudem powstrzymała wrzask wściekłości - po co jej szpitalne worki, przez które ślizga się na tej wypucowanej podłodze, skoro wokół leżą graty, o które można się zabić? U nich w domu nigdy tak nie było. Frank, jej kochany synek, wracał z pracy styrany, a często pomagał żonie sprzątać. Wydawało jej się to zupełnie nierealne - bardzo późno, był skonany, i zamiast zjeść ciepły posiłek i iść spać, szedł do żony, sprzątali razem, pocieszając się wzajemnie. Raz nawet usłyszała ich radosny śmiech, który szybko ucichł, jakby wyciszony Silencio.
- To ta sala. Na razie proszę nie wchodzić. Można tylko popatrzeć przez szybę.
Odwróciła się raptownie i spojrzała mężczyźnie w twarz. Chciała dać mu w pysk, tak po prostu, z całej siły. Dać mu w pysk i niech zniknie z jego twarzy ten dobrotliwy uśmiech, niech skruszą się te jego cholernie drogie okulary, niech się przejmie, choć trochę, tam leżą jej dzieci, a on tu się uśmiecha. Zacisnęła pięści do bólu, zamknęła piekące oczy; nie czuć, nie widzieć, być taką jak kiedyś, surową, ale nie samą z tym wszystkim. Przed oczami stanęła jej scena - w radiu radosne okrzyki, trwające wciąż i wciąż już od dłuższego czasu, że wojna się skończyła, Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać pokonany (parsknęła śmiechem, ludzie nadal boją się wymawiać to imię), że już wszystko zawsze będzie dobrze. Drwiła w milczeniu z tych ludzi, gdzieś tam w środku wiedziała, że poszło za łatwo, że świat nie jest skonstruowany tak, by "wszystko było dobrze", że wojna kiedyś powróci.To kiedyś było jednak tak odległe, że nie należało się nim przejmować. Dobiegał wieczór. Pożegnała się z przyjaciółką, ubrała Neville'a ciepło (listopadowe noce są tak chłodne) i wróciła do domu, wiedząc, że tam na pewno czeka na nią rodzina. Szła spokojnie, cholera, dreptała sobie. A oni czekali. Wiele godzin. Ona z zakrwawioną twarzą, on wyglądając, jakby zapadł w głęboki sen. Oboje nieprzytomni. Nic nie da się zrobić - powiedział lekarz, a ona szalała z wściekłości, później szalała nadal, już w swojej głowie, i po raz pierwszy w życiu chciała cofnąć czas.
- Panie doktorze, pan... próbował. Prawda? - Starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie, żeby nie wyjawił emocji, które dusiły ją, prowokowały do wrzasków. Idioto, nie próbowałeś nawet. Ja to wiem. Widzę te twoje oczy, potulnie spuszczone. I nie zrobisz nic, niech leżą sobie wiele lat, niech dziecko będzie sierotą. Stukała butem o posadzkę, jakby chciała tym stukotem obwieścić, że wrzeszczy, że krzyczy, że nie chce słyszeć, że...
- Naprawdę, nic nie da się zrobić - powtórzył i spojrzał w dół, na jej buty, a Augusta podeszła do szyby i patrzyła na nich. Widziała Alicję - kiwała się na łóżku, oczy miała puste, bez łez, a gdyby były w nich łzy, byłaby nadzieja. Obserwowała Franka - usta zaciśnięte w wąską kreskę, powieki mrugające raz za razem, palce stukające o łóżko. Tak, jej synek naprawdę zwariował.
Zawsze jest coś, co da się zrobić.



1.
Deszcz zacinał mocno i nieprzerwanie. Augusta mokła, siwe włosy zlepiały jej się w strąki, ale kobiety to nie obchodziło - ważne było tylko: szybko, szybko, mało czasu. Czasu zawsze jest mało. Augusta słyszała to od małego dziecka. Babcia sadzała ją na kolanach - pachniała kajmakową tartą - i opowiadała o swoim życiu, które było bardzo długie, a jednocześnie tak krótkie. Jak wszystkich ludzi.
Londyńskie uliczki nigdy jeszcze nie wydawały się takie nieskończone. Poślizgnęła się na chodniku i prawie by upadła, ale w ostatniej chwili złapała się ulicznej lampy. Spojrzała w dół, na swoje buty, i z wściekłością zdjęła z nich szpitalne worki. Pachniało deszczem. Dochodziła piąta.
Domu nie broniły już żadne zaklęcia. Dlaczego oni nagle poczuli się tacy bezpieczni? Wojna dopiero co się skończyła, nie można niszczyć szczelnej ochrony. Dlaczego ona na nich nie wpłynęła? Oni są młodzi, mogą być roztargnieni, ale...?
Podeszła do tylnych drzwi z ręką gotową zapukać, kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Podskoczyła przerażona i szybko odwróciła głowę. I wtedy ją zobaczyła.
Długie, splątane włosy i tak strasznie blada cera. Czyste szaleństwo w oczach, drgające wargi, dłoń z różdżką wycelowaną między oczy Augusty. A za kobietą inni śmierciożercy, których nie udało się zawlec do więzienia Ministerstwu Magii. Konowały - pomyślała Augusta. Minęło tyle czasu, a oni nadal nie dali rady ich złapać. Kobieta zmarszczyła brwi, jakby oczekiwała, że Augusta zacznie drżeć ze strachu. Powinna błagać o ratunek, skamleć, klęczeć tutaj, a nie stać prosto i jeszcze patrzeć w oczy! - mówił jej wzrok.
- Czego tu szukasz? - spytała staruszka. Głos był donośny, mocny, słowa starannie wymówione, nie można było sobie pozwolić na jęk, nie można było okazać strachu. Oczy przymrużone - w oczach zawsze odbijają się emocje - ale pilnie obserwujące. Bellatriks drgnęła i roześmiała się szyderczo. Przechyliła głowę do tyłu i śmiała się głośno, a ten śmiech dźwięczał w uszach, odbijał się od ścian, był powtarzany przez echo. Urwał się, ale dalej brzmiał wśród liści piwonii.
Mężczyźni za nią poruszyli się szybko i wyciszyli dom. Jeden podszedł do Bellatriks, ścisnął mocno jej ramię, szarpnął do tyłu i nachylił się jej do ucha.
- Bella? - wyszeptał.
Ale Bellatriks wyrwała się gwałtownie. Dłonie drżały jej lekko. Augusta zmarszczyła brwi, przecież śmierciożerczyni nigdy nie drżały dłonie, staruszka walczyła z nią kiedyś, widziała jak dłoń perfekcyjnie wymierza zaklęcia, słyszała jak głos nie drży, jest czysty i mocny.
- Crucio! - wrzasnęła Bellatriks, a ten dźwięk zabrzmiał jak grzmot. Chwyciła różdżkę niczym nóż, gotowa ugodzić nim Augustę w pierś. Oczy błyszczały jej z radości, jak małej dziewczynce, która się bawi, a ten błysk nie wróżył niczego dobrego.
A Augustę zwaliło z nóg. Upadła na kamienne schodki, objęła ręce kolanami i zacisnęła zęby. Ból zaczynał się gdzieś w mózgu, po czym spływał żyłami do serca, obejmował dłonie, brzuch i nawet palce u nóg; kości paliły żywym ogniem, mięśnie rozrywały się na kawałki, a wszystko zdawało się trwać nie kilka chwil, a całą wieczność. Więc tak będą cierpieć moje dzieci.
A Alicja dalej czytała książkę, spokojna, wciąż szczęśliwa. Dom był wyciszony, a oni nie wiedzieli, że za ścianą Bellatriks torturuje ich matkę.
- Bellatriks, wystarczy - powiedział ktoś z tyłu, a zaklęcie ustało. Augusta czuła porażającą niemoc we wszystkich mięśniach, z trudem uniosła rękę i powoli, powoli sięgnęła ręką za płaszcz.
Bellatriks pochyliła się nad nią. Augustę długo prześladował ten widok. Widok kobiety o krok od zupełnego szaleństwa, niemal wrzeszczącej do nieba z wściekłości, gotowej rozerwać samą siebie na kawałki, bo jej pan zniknął i na niczym już jej nie zależy.
- Wszyscy się cieszą... - Głos był syczący, piskliwy i cichy, jakby kobieta nie chciała, żeby inni ją usłyszeli. - ...bo nie wiedzą, że on wróci. Czarny Pan wróci i to szybciej, niż się wszystkim wydaje, wiesz? - Zagryzła usta aż do krwi, jakby tylko ból mógł przynieść jej ulgę. Wyciągnęła z kieszeni krótki, srebrny nóż. - Myślisz, że pozwolę ci umrzeć od razu? Dać ci ulgę? Że nie pozwolę ci zobaczyć co tu się będzie za chwilę działo?
Augusta poczuła nóż na krtani i rozpaczliwym ruchem dotknęła łańcuszka.
I wszystko się rozmyło.

2.
Auguście było bardzo zimno. Deszcz przesiąkł przez ubranie, a ona nawet nie mogła wysuszyć się zaklęciem. Zostawiła tam różdżkę, głupia, miała ich tylko ostrzec, uprzedzić, żeby uciekli, żeby nie było ich w domu. Różdżka była jej przecież zbędna.
Skręciła w kolejną wąską uliczkę i zaklęła. Jak mogło ją wyrzucić tak daleko od domu? Przecież to tak nie działa, ma się pojawić tam, gdzie zaczęła, a nie w jakimś dziwnym miejscu, w którym nigdy nie była. Ktoś musiał przy tym majstrować, tego była pewna, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jak można się zgubić, w tak ważnej chwili, we własnym mieście, w drodze do własnego domu? Kogo zapytać? Mugole nie wiedzą, przecież ich dom jest ukryty przed ich wzrokiem, dla nich to sterta olbrzymich kamieni. Ma zapytać o gruzowisko?!
- Augusta? - Z tyłu dobiegło ją stłumione pytanie. - Co ty tutaj robisz?
Myszy prześlizgnęły się blisko ściany i Augusta pomyślała, że powinna jak te myszy - biec, gnać do dzieci, a nie tutaj stać jak ten kołek. Zwalczyła łzy, nie chciała wrócić na swoje miejsce, nie chciała patrzeć na swoje dzieci - na Alicję, kiwającą się na łóżku, na Franka, wystukującego palcami jakiś rytm na białej pościeli. Jęknęła cicho i zdusiła w sobie porcję łez. Było po piątej. Nie zdążę.
- Nic, Andromedo. Szukam... czegoś. - Odwróciła się powoli, po czym cofnęła o krok, chowając się w cieniu. Nie chciała pokazać łez, przecież nic się nie stało, wciąż powinna być szczęśliwa. Wszystko co robiła, było nielegalne. Musiała przełknąć łzy i uśmiechnąć się. Uśmiech musiał wyglądać na szczery - żadnych grymasów, uniesienia kącików warg, nienaturalności - szczery, porządny, przekonywujący uśmiech dobrotliwej babci.
- Co tam u małej Nimfadory? Nadal chce, żeby wołać na nią Tonks? - Zadawała bardzo głupie pytania i miała o tym pojęcie. Westchnęła i wyszła z cienia, bo przecież lało, więc i tak nie będzie widać łez. Zacisnęła pięści, ukryte w kieszeniach, i uśmiechnęła się serdecznie.
- Coś się stało?
Za serdecznie. Andromeda wyczarowała parasol, jak zwykle o kolorze suszonych czereśni (uwielbiała ten kolor) i osłoniła przed deszczem przemokniętą do szpiku kości Augustę. Wyszły razem z wąskiej uliczki. Kałuż było dużo, w butach chlupało, niebo zrobiło się jeszcze ciemniejsze - już nie granatowe, teraz niemal czarne.
- Nic. U dzieci wszystko w porządku. Chcą się przeprowadzić, bo dom za bardzo przypomina im o wszystkim i nawet znaleźli już kupca, wiesz? Alicja chce sprzedać od razu, ale Frank woli trochę się licytować i całkiem słusznie, bo jego żona sprzedałaby wszystko za kilkanaście sykli. - Mówiła jak maszyna, prawie nie zwracając uwagi na to, co mówi, wiedząc, że Alicja już nigdy nie będzie mogła być roztrzepana, a Frank nigdy już nie będzie rzeczowym mężem. Coś ją od tego powstrzymuje. Powinna dotrzeć od razu i móc z nimi porozmawiać, a nie pojawiać się w nieznanej części Londynu.
- A co ty tu w ogóle robisz? - wyszeptała. Andromedy nie było, a ona stała w pełnym słońcu, przed domem swoich dzieci i patrzyła jak Bellatriks torturuje Alicję.

3.
Ojciec Alicji zawsze mówił, że do trzech razy sztuka. Może coś w tym jest? Tym razem Augusta bez przeszkód dotarła na właściwą ulicę. Woda spływała do ulicznych studzienek, kobiecie wydawało się, że ma barwę krwi.
Widziała siebie w różnych miejscach, wiedziała, że przesadziła, że jest jej za dużo, zaraz się z którąś spotka, zaraz się zabije. Patrzyła jak znika w ostatnim momencie, a wszyscy, oprócz Bellatriks Black, podskakują nerwowo.
- Trzeba było ją od razu zabić, tak? - wychrypiał młody mężczyzna. - A nie bawić się jak...
- Idioto, ona się cofnęła w czasie, nie zauważyłeś?! Nie mogłam jej zabić! - wykrzyknęła kobieta, a Augusta chciała ruszyć, biec do dzieci, ale coś trzymało ją za ręce. Kiedy zobaczyła, że to ona sama, wydała z siebie zduszony okrzyk, ale potem odwróciła się z powrotem w kierunku domu. Bellatriks krzyczała dalej, coś o zaburzaniu świata, nie słyszała dokładnie, bo wiatr jej szumiał w uszach, ale bardziej obchodziło ją, dlaczego jej dzieci tego nie słyszą. Przecież wrzeszczy głośno, powinni już dawno uciec, dlaczego oni nie uciekają? Przecież to tylko zaklęcie wyciszające, skup się Alicjo, proszę cię.
Szarpnęła się samej sobie, ale poczuła różdżkę na gardle.
- Jeżeli będzie trzeba, oszołomię cię i sprowadzę z powrotem, tak? - Augusta spojrzała na swoje przyszłe wcielenie i uchwyciła, że jest inaczej ubrana. Musiał widocznie minąć jakiś czas, skoro zdążyła się przebrać.
- Powiedz mi, powiedz mi, czy się udało - wyszeptała na granicy słyszalności. - Proszę.
Odpowiedziała krótko, że nie, a dłonie jej drżały, ale coś musiało się stać, skoro jest taka spokojna. Coś musiało się zmienić, skoro emocje już tak nią nie targają. Pamiętała tę chwilę z przed kilku godzin, chociaż w rzeczywistości minęły dwie, pamiętała jak chciała zabić wszystkich dookoła, a w głowie miała tylko Alicję, kiwającą się na łóżku, i Franka, wystukującego jakiś rytm na nieskazitelnie białej pościeli.
- A teraz weź do ręki klepsydrę. Dobrze. I wróć do swojego świata. Potem pojedź do Hogwartu. Tam ktoś na ciebie czeka.
Głos miała jak najlżejszy poszum wiatru. Augusta poczuła, jak silnie trzymające ją dłonie rozpływają się, barwy się rozmywają, wszystko cichnie. Chociaż nie. Widziała jak barwy są ostre, mieszają się ze sobą, brąz sosnowego drewna miesza się z zielenią ogrodu i nie widzi już domu, pisk Alicji miesza się z szyderczym śmiechem Bellatriks i nie rozróżnia już słów. Wiatr zatyka jej uszy i nie słyszy już nic.
Tak naprawdę to czasem nic nie da się zrobić.


Gabinet Albusa był taki jak zawsze. Drewno lśniło, jak świeżo polakierowane, za oknem wspaniały widok na błonia Hogwartu, feniks wciąż na żerdzi, wszystko jak dawniej. Postacie z portretów wlepiały w nią swoje oczy, nachylały się do siebie, aby powiedzieć kilka słów. Jakiś czas temu splunęłaby im w namalowane twarze, ale teraz było jej wszystko jedno. Ogarnęła ją apatia, jakiej nigdy jeszcze nie odczuła. Wpatrywała się w blat biurka, na którym leżała klepsydra na złotym łańcuszku. Za nim stał Dumbledore, wpatrzony w nią trochę jak ci ludzie z obrazów. Przez chwilę poczuła się jak mała dziewczynka przyłapana na psocie, ale po ułamku sekundy wrażenie się zatarło. Alicja i Frank leżeli na oddziale zamkniętym w Szpitalu Świętego Munga.
- To wszystko musi być dla ciebie bardzo trudne, Augusto - powiedział Dumbledore zamiast spytać "skąd to masz?", a jego dobrotliwe spojrzenie wydało jej się niesamowicie podobne do spojrzenia tego lekarza z oddziału, na którym leżały jej dzieci.
- Ile razy musiałeś ze mną dzisiaj rozmawiać? - spytała po prostu.
- Cztery. I czuję, że to jeszcze nie koniec. - Gestem zachęcił ją do zajęcia miejsca na krześle, za co była bardzo wdzięczna, bo bieganie po mugolskiej, nieznanej części Londynu kosztowało ją dużo wysiłku. Usiadła i poczuła, że zaraz nie wytrzyma, że zaraz oszaleje, rozwali mu cały gabinet, wyskoczy oknem. Zrobi cokolwiek, żeby nie siedzieć i nie widzieć Albusa Dumbledore'a.
- Dlaczego nic nie zrobiłeś?! Ty jesteś zdolniejszy, mądrzejszy, dałbyś radę. Dlaczego, Albusie? - Ukryła twarz w zmęczonych życiem dłoniach.
- Nie wszystko da się cofnąć, Augusto. Czas jest bardzo tajemniczy. A ty doprowadziłaś dzisiaj do tego, że deszcz nie wiedział czy ma wciąż padać, czy już nie. Była też tutaj dzisiaj Andromeda - trzykrotnie, choć wcale nie zmieniała czasu - bardzo zdziwiona faktem, że uciekłaś jej spod parasola. Rozmawiałem z tobą dzisiaj cztery razy, zawsze o czymś innym. Jak to wytłumaczysz?
- Albusie, nie dręcz mnie. Wiem jakie są konsekwencję zmieniania czasu - wyszeptała Augusta, nie podnosząc głowy.
- Wiesz, a jednak...
- Zamknij się! - Zerwała się z krzesła i ignorując ból w nogach, w kręgosłupie i nawet w głowie, stanęła przed nim i spojrzała mu w oczy. - Ty nie rozumiesz. Nie masz dzieci i nie wiesz, jak to jest. Oni tam są. Widziałeś ich? Byłeś tam u nich?! No odpowiedz! - wrzeszczała, nie dbając, że może rani jego uczucia, może miał dzieci, ale już nie żyją, może miał mieć dzieci, ale się nie udało. Może było wiele powodów, dla których nie powinna nic mówić, ale poczucie winy paliło. Zmieniła coś w świecie, nieodwracalnie, nie wiadomo czy na gorsze, czy lepsze, a nie dało to niczego. Zmarnowała dodatkowy czas życia, czas, który jej się nie należał, nie powinna go dostać, nie zasługiwała na to.
- Masz rację, nie wiem, jak to jest. - Spokój odbijał się w tym niebieskich oczach, tak jasnych, tak nieskazitelnie niebieskich. Augusta czuła, że wariuje. - Wiem tylko, że trzeba będzie zniszczyć zmieniacz czasu. Prawie zwariowałaś przez niego.
- Jak oni - wtrąciła.
- Jak oni. Augusto, nie wszystkie rzeczy możemy naprawić. Być może...
- ...tak musiało być. Wiem. I co z tego?




Augusta marzy, żeby Alicja dzisiaj płakała. Ściąga z Neville'a puchową kurtkę, przykuca przed nim i patrzy w jego oczy, tak podobne do oczu jego ojca.
- Pamiętasz, co ci mówiłam? Nie wolno płakać - mówi, a Neville powoli, rozumnie kiwa głową, jakby miał dużo więcej lat niż tylko trzy, jakby rozumiał więcej od wszystkich ludzi, jakby za tą małą, okrągłą główką ukrywał się mózg geniusza. A może Neville nie rozumie, ale kiwa głową, bo myśli, że tak należy zrobić, może boi się, że ta dobra babcia z powrotem zamieni się w tę złą, surową, która nie poczyta bajek na dobranoc?
Augusta wstaje, jej kości strzykają głośno, i chwyta wnuczka za rękę, może nawet nieco zbyt mocno, jakby chciała mu przekazać to wszystko, czego nie potrafi wyrazić słowami. Dodać mu otuchy, bo przecież Neville musi się bać. Jego rodzice ledwie zdają sobie sprawę z jego obecności, matka kiwa się na łóżku, oczy ma puste, bez łez, ojciec wystukuje jakiś rytm na nieskazitelnie czystej pościeli, a oboje milczą. Neville też bardzo mało mówi, z trudem wymówił pierwsze słowa, tak wiele wysiłku go to kosztowało. Małe dzieci widzą, rejestrują, jego rodzice nie mówią, więc dlaczego on ma mówić?
Wnuczek podsadzony przez babcię naciska klamkę i uśmiecha się szeroko, i Augusta już wie, wie że Neville się nie boi, że z radością patrzy na rodziców, że gdyby babcia mu pozwoliła, wspiąłby się im na kolana.
Alicja ma suche oczy i patrzy w ścianę. Patrzy w ścianę, jakby mogła ją skruszyć, wydostać się stąd, wrócić do starego domku z Frankiem za rękę, ale nic takiego się nie dzieje i ściana jest cała. Neville podchodzi powoli, stawia ostrożnie kroki, a Auguście serce się kraje, bo widzi w tych oczach, jak płacze, ale boi się uronić łzy.
- Mamusiu - szepcze Neville. Alicja powoli, bardzo powoli, jakby kosztowało ją to mnóstwo wysiłku, obraca głowę, włosy wydają się jeszcze bardziej splątane niż zazwyczaj. Patrzy na syna i milczy.
Ach, niech przemówi, Alicjo odezwij się, choć raz - prosi Augusta, ale myśli nie przynoszą skutku. Matka patrzy na syna, ale nie unosi nawet ręki, żeby pogłaskać go po głowie.
Augusta wychodzi z gabinetu, stawia równo kroki, obcasy stukają nawet w szpitalnych workach. Nie wiedzieć, nie widzieć, nie pytać. Kobieta nie chce wiedzieć, ale puka, bo jest to jej swoisty rytuał.
- Nic nie da się zrobić?
Lekarz już się nie uśmiecha, już wie, milczy w tych swoich okularach, jakby wypowiedzenie tego jednego zdania było niemożliwe.
- Nic nie da się zrobić.
Na chwilę płonie ból, ale zaraz zgaśnie, bo Augusta zdążyła się już przyzwyczaić. Nic nie da się zrobić. Nic. Głos odbija się echem w jej głowie, ale wraca. Wraca do dzieci.
Alicja patrzy na synka, synek na nią - nic się nie zmieniło. Frank siedzi za firanką, nieruchomo - nawet nie drgnął. W oczach Neville'a odbija się to wszystko, czego nie widać w oczach jego rodziców.

Czas stoi w miejscu. Tutaj czas zawsze stoi w miejscu.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.mse.pun.pl www.everastots.pun.pl www.zgraja.pun.pl www.vos.pun.pl www.wolnystargard.pun.pl